czwartek, 23 listopada 2017

Chapter 1

Klucze znajomo zachrzęściły, kiedy wkładałam je do zamka. Odetchnęłam głęboko, nie mogąc się doczekać, kiedy położę się na łóżku i zasnę, cały czas mając w głowie zaskoczony a zarazem mocno zszokowany wyraz twarzy niemieckiego piłkarza. Nadal z powodu mojej małej zemsty czułam niebywałą przyjemność. Dodatkowo pomogli mi inni, cicho naśmiewając się z postawy wybrednego chłopaka. Tylko Roman zachował zimną krew, spoglądając na mnie spod uniesionych brwi. Jednak i on z trudem powstrzymywał się od uśmiechu. Znałam go jak własną kieszeń i tak naprawdę nic nie był w stanie przed mną ukryć. Zdziwiłam się trochę, nie zostając go w mieszkaniu. Wyszli o wiele wcześniej, więc powinien być już na miejscu. Chociaż nie byłabym też zdziwiona, gdyby poszli na jakąś imprezę od tak, aby sobie poprawić humor. Zmarszczyłam nieznacznie czoło, widząc jeszcze nierozpakowane kartony walające się niemal wszędzie. Jedyną pustą powierzchnią była kuchnia, do której skierowałam swoje kroki. Położyłam na blacie torbę, z cichym westchnieniem zaglądając do szafek. Żadne z nas nie pomyślało, żeby zrobić porządne zakupy. Każdy miał swoje zajęcia, które nie pozwalały mu na poświęcenie większej ilości czasu na 'ogarnięcie' naszego skrawka podłogi. Jutro rano koniecznie muszę wybrać się do sklepu, ponieważ nie miałam ochoty na dalsze narzekania bramkarza na temat tego, co przez ostatnie kilka dni musieliśmy jeść. Gotowe jedzenie zamawialiśmy z pobliskiej restauracji, oczywiście dostosowując się do diety narzuconej przez klub. Wszystko niedługo powinno się unormować i powinniśmy wrócić do dawnego stylu życia.
Torowałam sobie drogę do sypialni rękoma, rozsuwając liczne pudła na boki. Westchnęłam głośno, widząc łóżko, które wręcz wyciągało w moim kierunku swoje szerokie i opiekuńcze ramiona. Mogły one równać się tylko z Romanem, ale to już inna sprawa. Opadłam ciężko na materac, wtulając twarz w poduszkę. Chciałam na niego poczekać, aż łaskawie postanowi wrócić, aczkolwiek mogło to nie być takie łatwe, jak mi się na początku wydawało. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a moje powieki były coraz cięższe. Jednak chciałam wiedzieć, jaki humor miał po moim występie i czy Reus postanowił pójść razem z nimi na miasto. Szczerze w to wątpiłam. Kto chciałby paradować po ulicach w spodniach oblanych szampanem? Zachichotałam, przypominając sobie jego bezcenną miną. W tamtej chwili była ucieleśnieniem moich chwilowych marzeń, które szczęśliwym trafem spełniłam. Nikt nie miał prawa krytykować czegoś, co przyrządzone zostało idealnie. A jeśli już to zrobił, musiał ponieść konsekwencje. Tym razem miałam pewność, że robił to bez żadnych podstaw. Położyłam się na plecach, zamglonym wzrokiem spoglądając na śnieżnobiały sufit. Nigdy nie byłam entuzjastką przeprowadzki do Dortmundu z Fryburga. Żyliśmy sobie spokojnie, aż na Romana spadła propozycja transferu do klubu z Zagłębia Ruhry. Przyjął ją bez większego wahania, dodatkowo kompletując sobie to, iż trenerem od nowego sezonu będzie mój ojciec. Nie miałam najmniejszej ochoty wyprowadzać się z naszego przytulnego mieszkania i jechać przez pół Niemiec. Ostatecznie znalazłam jednak tutaj atrakcyjną ofertę pracy... i przyjechałam.
Zmarszczyłam czoło, słysząc trzask zamykanych drzwi. Bez słowa spojrzałam na zegarek, dostrzegając dość późną godzinę. Miałam nadzieję, że będzie miał zabawne wytłumaczenie swojej tak długiej nieobecności, ponieważ miałam ochotę się pośmiać. A zazwyczaj robię to za każdym razem, kiedy wraca nawet niezbyt trzeźwy do domu. Raz musiałam go nawet ciągnąć z klatki schodowej. Po prostu wzięłam go za rękę i dociągnęłam aż do mieszkania. Brzmi brutalnie, ale nie byłam nigdy w stanie udźwignąć takiego faceta jak on, co było raczej zrozumiałe.
- Długo czekasz? - zapytał, wchodząc ostrożnie do pokoju, ważąc odpowiednio każdy swój krok. Zmrużyłam powieki, poprawiając leniwie poduszkę pod swoją głową.
- Wiesz, wcale - odpowiedziałam zgryźliwie, kręcąc teatralnie oczami - myślałam, że się tutaj zestarzeję, zanim przyjdziesz.
Westchnął, delikatnie unosząc kąciki warg ku górze. Ostatnio zrobiłam mu awanturę o to, żeby postarał spędzać się ze mną trochę więcej czasu, dlatego nasze stosunki do tego wieczora były dość napięte. Położył się obok mnie, kładąc swoją głowę na moim brzuchu. Dla zabawy zaczęłam przeczesywać ręką jego włosy, zostawiając je po kilku minutach w przyjemnym dla oka nieładzie. Nagle pocałował wierzch mojej dłoni, przez co zaraz ją od niego zabierając, chociaż zarumieniłam się jak mała dziewczynka. Spojrzał na mnie widocznie rozbawiony, nie mogąc przestać się uśmiechać.
- Marco był... - zaczął, najwyraźniej szukając odpowiedniego słowa do określenia stanu kolegi z drużyny - delikatnie mówiąc, wkurzony. Szkoda, że poszłaś z powrotem do kuchni, to byś go zobaczyła!
- Nie będzie mi podskakiwał na moim rewirze, panie posterunkowy - mruknęłam, z coraz większym trudem powstrzymując się od śmiechu. Podniosłam plecy, tym samym pochylając się prosto nad jego roześmianą twarzą.
- Oczywiście, szefowo - wyszeptał, niemal muskając swoimi ustami moje spierzchnięte wargi. Zamiast czegoś więcej pocałował tylko środek mojego czoła. Zmarszczyłam brwi, widocznie rozczarowana takim obrotem spraw.
- Działasz mi na nerwy, idioto - warknęłam, specjalnie akcentując ostatnie słowo. Poklepałam go po szorstkim policzku, odpychając go dość brutalnie od siebie. Spojrzał na mnie widocznie obrażony, kładąc się obok. Nie miałam najmniejszego zamiaru odczarowywać jego 'złego' humoru. Prędzej to ja powinnam się ciągle na niego boczyć. Bez żadnego uprzedzenia położyłam głowę na jego szerokiej klatce piersiowej, po chwili szukając ciepłej dłoni chłopaka, aby spleść z nim swoje palce. Odetchnęłam głęboko, z swojej głowy ostatecznie pozbywając się myśli o bezczelnym Reusie. Czasami potrafiliśmy leżeć tak godzinami, bez zamienienia ze sobą nawet jednego słowa. Nie wiedziałam, czemu ludzie zawsze dążą do tego, aby znaleźć jakiś temat do rozmowy, który i tak jest bez większego sensu? Więc dlaczego lepiej nie pomilczeć, a niżeli wdać się przypadkiem w całkiem niepotrzebną kłótnię? Oddychałam głęboko, pozbywając się resztek złości z dzisiejszego wieczora. Byłam pewna, że nie jest to moje ostatnie spotkanie z Niemcem. Będzie przekopywał wszystkie dziury, aby dowiedzieć się, kim jestem i podziękować mi serdecznie za to, jak na niego nakrzyczałam, w pewien sposób też za upokorzenie przed kolegami z drużyny. Skierowałam swoje spojrzenie na panoramę Dortmundu, która przypominała mi ciągle, dlaczego tutaj jestem. Obserwowałam obserwować to miasto w nocy, ponieważ miało w sobie jakąś magię, czego nie potrafiłam powiedzieć o naszym poprzednim miejscu zamieszkania. Jednak tamto też nie było mi do końca obojętne.
- O czym tak myślisz? - zapytał szeptem, kiedy zorientował się, że mój uśmiech nieco zrzedł. - Ej, co się dzieje?
- Nic - westchnęłam głośno, zaciskając palce na kołdrze. - Żal mi tego, co zostawiłam przyjaciół. A tutaj oprócz Ciebie nie mam nikogo! Pół dnia jestem w pracy, a potem... do domu i siedzenie na kanapie. Do innych dziewczyn i tak nie zadzwonię, bo ledwie je znam. Nie tego chciałam.
- Nikt nie powiedział, że od razu będzie kolorowo - mruknął zdziwionym tonem głosu, zerkając na mnie spod przymrużonych oczu. Nagle poczułam, jak stu-kilowy kamień osiada na moim sercu. Poruszyłam się niespokojnie, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji do odpoczynku. Gorączkowo poszukiwałam czegoś, co mogłoby poprawić atmosferę, która momentalnie zaczęła się psuć.
- Pamiętasz, jak po raz pierwszy się zobaczyliśmy? - zachichotałam, próbując zmienić rozmowę na bardziej przyjemny temat - wylałeś kawę na moją nową bluzkę! Byłam taka wściekła...
- Będziesz mi to do końca życia wypominać? - zapytał z wyrzutem, przewracając oczami. - Zrobiłem to przez przypadek. Nie moja wina, że bujałaś w obłokach. Warczałaś na mnie prawie tak samo jak dzisiaj na Reusa i musiałem ci kupić jeszcze ten kaszmirowy szal, bo ten co miałaś wtedy na sobie, też Ci zalałem. Po za tym, i tak się cieszę, że to zrobiłem, bo inaczej nigdy bym Ciebie nie poznał.
Prychnęłam lekceważąco, uśmiechając się delikatnie. Mimowolnie przypomniałam sobie nasz pierwszy pocałunek, który miał miejsce po naszej którejś randce z kolei ponad cztery lata temu. Na moje policzki powoli wstępował ognisty rumieniec, a ja jak na złość nie potrafiłam przestać o tym myśleć. Z wyraźną ulgą zauważyłam, że on też się uśmiechnął.
- Dobrze, już nigdy nie będę o tym wspominać - powiedziałam przepraszającym tonem, przykładając wolną dłoń do klatki piersiowej. Tam, gdzie biło moje serce. Przez chwilę czułam jego gwałtowne uderzenia, przymykając leniwie powieki.
- Właściwie, to muszę Ci coś powiedzieć... W sobotę organizowany jest taki jakby bal dla wszystkich graczy w jednym z lokali.
- Jutro?! - odparłam spanikowana, nerwowo spoglądaj na nadzwyczaj spokojną twarz Romana. Naprawdę, chyba powinnam się zacząć cieszyć, że nie miał zamiaru powiedzieć mi tego rano. - Dziękuję ci za informację, naprawdę.
- Nie przesadzaj. Masz tyle sukienek w garderobie, więc chyba będziesz w stanie sobie coś wybrać do wieczora, nie? - zapytał, spoglądając na mnie spod uniesionych brwi. Miałam ochotę zetrzeć mu ten drwiący uśmieszek z twarzy, ale spojrzawszy na zegarek, odpuściłam sobie w jednej chwili.
- Masz szczęście, że jest późno, bramkarzu - burknęłam, układając głowę na poduszce. Odwróciłam się do niego plecami, aby móc na nich poczuć dotyk twardych mięśni brzucha mężczyzny. Sapnęłam, widocznie niezadowolona, ale on nie miał najmniejszej ochoty odpuścić. Jak zawsze.
----------------------------------------------------------
A więc tak oto prezentuje się pierwszy rozdział. Nie jestem pewna, czy mogę go zaliczyć do udanych, ale to już pozostawiam waszej ocenie. :)  Chciałabym uprzedzić, że kolejne części mogą być nie dodawane tak często, ponieważ mam ostatnio nawał pracy w szkole. Liczę na waszą wyrozumiałość. Do następnego! 



czwartek, 13 lipca 2017

Prolog

Z delikatnym uśmiechem na ustach obserwowałam wytwór moich rąk. Zapach cynamonu wdzierał się gwałtownie do mojego nosa. Uwielbiłam obserwować ogólny motłoch panujący w kuchni. Mogłam patrzeć na niego bez końca, jednak moja szefowa nie zniosłaby najmniejszego opóźnienia, jeśli jakieś z dań nie dotarłoby do danego stolika na czas. Moje zmęczenie pod koniec było jednak warte swojej ceny. Podwinęłam białe mankiety, porzucając swoje dzieło na rzecz kelnera, który zabrał deser na salę pełną gości. Dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. Nowy trener Borussii Dortmund, Thomas Tuchel, postanowił zabrać wszystkich graczy na kolację. Tylko zaufane grono moich przyjaciół wiedziało, kim jest mój ojciec. Roman... Westchnęłam ciężko, ocierając kropelkę potu ściekającą środkiem mojego czoła. Miał być to pierwszy krok do lepszej komunikacji w zespole. Cały zastęp ludzi pod moim nadzorem uwijał się jak w ukropie, próbując nie popełnić żadnej gafy. Mógłby ich on dobrze pogrążyć, ponieważ dzisiejszego ranka rozdzieliłam każdemu z nich inne zadanie. Wszystko musiało być jak na najwyższym poziomie. Kłąb pary z garnka nagle buchnął prosto w moją twarz, prawie zwalając mnie z nóg. 
W ostatniej chwili przed wyrżnięciem na podłogę chwyciłam się metalowego uchwytu, trzymając się go kurczowo niczym koła ratunkowego. Oddychałam ciężko, próbując uspokoić swoje galopujące serce w nagłej przypływie adrenaliny. Zmarszczyłam czoło, dostrzegając naszą kelnerkę, która niosła talerz z befsztykiem, który przecież sama smażyłam. Postawiła go przed mną, zakładając ręce na piersi. Pomachałam jej dłonią przed oczami, ponieważ była chyba zbyt zdekoncentrowana tym, że musiała odnieść potrawę przygotowaną przez szefową kuchni. Drgnęła gwałtownie, najwyraźniej wracając do rzeczywistości.
- Ten... powiedział, że jest mało krwisty! - warknęła przeciągle, a policzki dziewczyny zalał ognisty rumieniec. W pewnym sensie rozumiałam jej wzburzenie. Wszyscy dzisiaj byliśmy poddenerwowani, a jeszcze teraz doszło kolejne spięcie. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby się nie przejmowała, ale nie było na to czasu.
- Kto? - zmarszczyłam brwi, dokładnie oglądając usmażone mięso. Przecież było ono niemal idealne. Jak ktoś w ogóle miał prawo skrytykować coś takiego? Być może chodziło o to, że nie zrobiłam go zgodnie z zamówieniem. Ale... nigdy mi się to nie zdarzyło. Tym razem to ja zaczęłam drżeć na całym ciele. Czemu to akurat ja musiałam popełnić tak karygodny błąd?
- Marco Reus.
 Uspokoiłam dziewczynę, puszczając to mimo uszu. Zaczęłam ponownie przygotowywać potrawę, co chwila dokładnie sprawdzając jej stan. Nie mogłam przegapić momentu, kiedy będzie godna wydania. Poprosiłam moją drogą Cath, żeby przygotowała dla mnie sos z żurawiny, abym mogła nim polać gotowe mięso. Wyłożyłem ja na śnieżnobiały talerz, po raz ostatni sprawdzając stopień wysmażenia. Byłam pewna, że całą procedurę przygotowania prześledziłam uważnie, i tym razem nie będzie miał się do czego przyczepić.
Podałam ponownie tej samej kelnerce danie, obserwując ją uważnie do momentu, kiedy to zniknęła za drzwiami. Ignorując nawoływania mojej szefowej weszłam do swojego gabinetu, ciężko opadając na aksamitny fotel z brązowej skóry. Czemu ktoś taki jak on jednym skinieniem głowy potrafił zniszczyć całą moją pewność siebie, którą budowałam specjalnie na ten wieczór? Ludzie mówili o nim naprawdę różne rzeczy, aczkolwiek nigdy nie poznałam go osobiście i nie chciałam go pochopnie osądzać. Nie byłam osobą rzucającą słowa na wiatr. Wstałam, nie mogąc długo usiedzieć w jednym miejscu. Nawet tak 'drobny' szczegół jak ten piłkarz potrafił wyprowadzić mnie z równowagi. O ile mogłam go tak jeszcze nazwać. Zacisnęłam nerwowo zęby, widząc, jak po raz kolejny zrezygnowana dziewczyna wchodzi z nietkniętym daniem na kuchnię. Zaczęłam głęboko oddychać, ponieważ nie chciałam zabić kogoś przez przypadek. Z przymrużeniem oka wysłuchałam do niej, jakie to znów zawodnik ma zażalenia. Okazało się, że takie same. Kazałam jej, aby teraz cały czas stała przy mnie i patrzyła na moje ręce przy robieniu tego samego co wcześniej.
Nie było tu miejsca na żaden błąd. Odwróciłam się do niej plecami, próbując nie patrzeć, kiedy znika z kuchni. Zaczęłam odliczać sekundy, chcąc się upewnić, że więcej nie wróci. Jednak chyba zbyt pewna siebie. Teraz dziewczyna prawie płakała, z trudem powstrzymując drżenie policzków. Nie miałam nawet ochoty pytać się, o co poszło. Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek krytykował coś, co jest przygotowane idealnie oraz na obrażanie moich pracowników. Chwyciłam widelec i skierowałam swoje zdeterminowane kroki w stronę chłodni. Z impetem otworzyłam drzwi, niemalże przewracając się od gwałtownego powiewu zimna. Nadziałam na sztuciec najbardziej świeży befsztyk, zaciskając na jego rączce moje smukłe palce tak mocno, aż zbielały mi kostki. Wyszłam z pomieszczenia niczym błyskawica, zmierzając w stronę długiego stolika zajętego przez całą kadrę Borussii Dortmund, nie wyłączając w tym mojego ojca. Nikt w porę nie zorientował się, że tutaj jestem, dopóki nie stanęłam przy krześle zarozumiałego Niemca. Z głośnym hukiem nadziałam widelec wraz z surowym mięsem na stół, trzęsąc się ze złości. Zaklął siarczyście, ponieważ pod wpływem nagłego uderzenia szampan z kieliszka rozlał mu się na spodnie. Naprawdę, wielka szkoda.
- Dobrze, że do gotowania nie jest potrzebne prawo jazdy! Jak tu czegoś nie rozumiesz, to tam są drzwi!
----------------------------------------------------------------------------------------------
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz publikowałam coś na tej platformie. Ile to już minęło? Rok, może półtorej...? Zresztą, to nie jest ważne. Ten blog będzie moim pożegnaniem z wami, ponieważ nie sądzę, żeby jeszcze jakiś twór spod mojej ręki pojawił się na Bloggerze. Skierowałam swoje ścieżki z daleka od pisania typowych opowiadań. Czas, żebym ostatecznie zamknęła za sobą ten rozdział, a wam podarowała coś, co kryło się w edycji przynajmniej dwa lata. Mam nadzieję, że czytając prolog, jak i kolejne części 'Na ciele rozmażę z mych tatuaże' będziecie bawić się równie dobrze co ja. :)