czwartek, 13 lipca 2017

Prolog

Z delikatnym uśmiechem na ustach obserwowałam wytwór moich rąk. Zapach cynamonu wdzierał się gwałtownie do mojego nosa. Uwielbiłam obserwować ogólny motłoch panujący w kuchni. Mogłam patrzeć na niego bez końca, jednak moja szefowa nie zniosłaby najmniejszego opóźnienia, jeśli jakieś z dań nie dotarłoby do danego stolika na czas. Moje zmęczenie pod koniec było jednak warte swojej ceny. Podwinęłam białe mankiety, porzucając swoje dzieło na rzecz kelnera, który zabrał deser na salę pełną gości. Dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. Nowy trener Borussii Dortmund, Thomas Tuchel, postanowił zabrać wszystkich graczy na kolację. Tylko zaufane grono moich przyjaciół wiedziało, kim jest mój ojciec. Roman... Westchnęłam ciężko, ocierając kropelkę potu ściekającą środkiem mojego czoła. Miał być to pierwszy krok do lepszej komunikacji w zespole. Cały zastęp ludzi pod moim nadzorem uwijał się jak w ukropie, próbując nie popełnić żadnej gafy. Mógłby ich on dobrze pogrążyć, ponieważ dzisiejszego ranka rozdzieliłam każdemu z nich inne zadanie. Wszystko musiało być jak na najwyższym poziomie. Kłąb pary z garnka nagle buchnął prosto w moją twarz, prawie zwalając mnie z nóg. 
W ostatniej chwili przed wyrżnięciem na podłogę chwyciłam się metalowego uchwytu, trzymając się go kurczowo niczym koła ratunkowego. Oddychałam ciężko, próbując uspokoić swoje galopujące serce w nagłej przypływie adrenaliny. Zmarszczyłam czoło, dostrzegając naszą kelnerkę, która niosła talerz z befsztykiem, który przecież sama smażyłam. Postawiła go przed mną, zakładając ręce na piersi. Pomachałam jej dłonią przed oczami, ponieważ była chyba zbyt zdekoncentrowana tym, że musiała odnieść potrawę przygotowaną przez szefową kuchni. Drgnęła gwałtownie, najwyraźniej wracając do rzeczywistości.
- Ten... powiedział, że jest mało krwisty! - warknęła przeciągle, a policzki dziewczyny zalał ognisty rumieniec. W pewnym sensie rozumiałam jej wzburzenie. Wszyscy dzisiaj byliśmy poddenerwowani, a jeszcze teraz doszło kolejne spięcie. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby się nie przejmowała, ale nie było na to czasu.
- Kto? - zmarszczyłam brwi, dokładnie oglądając usmażone mięso. Przecież było ono niemal idealne. Jak ktoś w ogóle miał prawo skrytykować coś takiego? Być może chodziło o to, że nie zrobiłam go zgodnie z zamówieniem. Ale... nigdy mi się to nie zdarzyło. Tym razem to ja zaczęłam drżeć na całym ciele. Czemu to akurat ja musiałam popełnić tak karygodny błąd?
- Marco Reus.
 Uspokoiłam dziewczynę, puszczając to mimo uszu. Zaczęłam ponownie przygotowywać potrawę, co chwila dokładnie sprawdzając jej stan. Nie mogłam przegapić momentu, kiedy będzie godna wydania. Poprosiłam moją drogą Cath, żeby przygotowała dla mnie sos z żurawiny, abym mogła nim polać gotowe mięso. Wyłożyłem ja na śnieżnobiały talerz, po raz ostatni sprawdzając stopień wysmażenia. Byłam pewna, że całą procedurę przygotowania prześledziłam uważnie, i tym razem nie będzie miał się do czego przyczepić.
Podałam ponownie tej samej kelnerce danie, obserwując ją uważnie do momentu, kiedy to zniknęła za drzwiami. Ignorując nawoływania mojej szefowej weszłam do swojego gabinetu, ciężko opadając na aksamitny fotel z brązowej skóry. Czemu ktoś taki jak on jednym skinieniem głowy potrafił zniszczyć całą moją pewność siebie, którą budowałam specjalnie na ten wieczór? Ludzie mówili o nim naprawdę różne rzeczy, aczkolwiek nigdy nie poznałam go osobiście i nie chciałam go pochopnie osądzać. Nie byłam osobą rzucającą słowa na wiatr. Wstałam, nie mogąc długo usiedzieć w jednym miejscu. Nawet tak 'drobny' szczegół jak ten piłkarz potrafił wyprowadzić mnie z równowagi. O ile mogłam go tak jeszcze nazwać. Zacisnęłam nerwowo zęby, widząc, jak po raz kolejny zrezygnowana dziewczyna wchodzi z nietkniętym daniem na kuchnię. Zaczęłam głęboko oddychać, ponieważ nie chciałam zabić kogoś przez przypadek. Z przymrużeniem oka wysłuchałam do niej, jakie to znów zawodnik ma zażalenia. Okazało się, że takie same. Kazałam jej, aby teraz cały czas stała przy mnie i patrzyła na moje ręce przy robieniu tego samego co wcześniej.
Nie było tu miejsca na żaden błąd. Odwróciłam się do niej plecami, próbując nie patrzeć, kiedy znika z kuchni. Zaczęłam odliczać sekundy, chcąc się upewnić, że więcej nie wróci. Jednak chyba zbyt pewna siebie. Teraz dziewczyna prawie płakała, z trudem powstrzymując drżenie policzków. Nie miałam nawet ochoty pytać się, o co poszło. Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek krytykował coś, co jest przygotowane idealnie oraz na obrażanie moich pracowników. Chwyciłam widelec i skierowałam swoje zdeterminowane kroki w stronę chłodni. Z impetem otworzyłam drzwi, niemalże przewracając się od gwałtownego powiewu zimna. Nadziałam na sztuciec najbardziej świeży befsztyk, zaciskając na jego rączce moje smukłe palce tak mocno, aż zbielały mi kostki. Wyszłam z pomieszczenia niczym błyskawica, zmierzając w stronę długiego stolika zajętego przez całą kadrę Borussii Dortmund, nie wyłączając w tym mojego ojca. Nikt w porę nie zorientował się, że tutaj jestem, dopóki nie stanęłam przy krześle zarozumiałego Niemca. Z głośnym hukiem nadziałam widelec wraz z surowym mięsem na stół, trzęsąc się ze złości. Zaklął siarczyście, ponieważ pod wpływem nagłego uderzenia szampan z kieliszka rozlał mu się na spodnie. Naprawdę, wielka szkoda.
- Dobrze, że do gotowania nie jest potrzebne prawo jazdy! Jak tu czegoś nie rozumiesz, to tam są drzwi!
----------------------------------------------------------------------------------------------
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz publikowałam coś na tej platformie. Ile to już minęło? Rok, może półtorej...? Zresztą, to nie jest ważne. Ten blog będzie moim pożegnaniem z wami, ponieważ nie sądzę, żeby jeszcze jakiś twór spod mojej ręki pojawił się na Bloggerze. Skierowałam swoje ścieżki z daleka od pisania typowych opowiadań. Czas, żebym ostatecznie zamknęła za sobą ten rozdział, a wam podarowała coś, co kryło się w edycji przynajmniej dwa lata. Mam nadzieję, że czytając prolog, jak i kolejne części 'Na ciele rozmażę z mych tatuaże' będziecie bawić się równie dobrze co ja. :)